Moje spotkanie z Elżbietą Dmoch
W latach 70. była jedną z najpopularniejszych wokalistek w Polsce. Jednak ostatnio bardziej kojarzona jest z doniesieniami (często mocno przesadzonymi) na temat stanu zdrowia i rzekomo samotniczego stylu życia. Bo od 20-tu lat Elżbieta nie udziela się w charakterze publicznym i unika uwagi medialnej. Całkiem jak Greta Garbo! Wyjątkiem były tylko dwa zamknięte zloty fanów w 2008 i 2013 roku.
Na szczęście od niedawna zaczęła się otwierać i czasem zgadza się na prywatne spotkania z wielbicielami. Znam kogoś, kto przyjaźni się z nią już od dawna, więc też o takie spotkanie nieśmiało poprosiłem. „Umówię się z Elą na nasze spotkanie” – odpisał. „Pojedziemy razem do Eli”. Do Eli? Oniemiałem z wrażenia. Nie sądziłem, że dojdzie do tego spotkania, a już tym bardziej u niej w mieszkaniu! I tak, w upalny wieczór 18 sierpnia, wsiedliśmy do taksówki nr 5 …to znaczy tramwaju nr 9!… i przez niedowierzanie pojechałem na tą wizytę. A chwilę później z lekką tremą windą… na ostatnie piętro. 😄
Widzieć Elżbietę we własnej osobie to uczucie nie do opisania. Wspaniałe, bardzo surrealistyczne. Wysoka. Uśmiechnięta. „Proszę nie ściągać butów”. Przywitała się ciepło, podając dłoń …w foliowej rękawiczce, co w czasach pandemii wcale nie dziwi. (Niestety, dwa miesiące później i tak trafiła do szpitala z koronawirusem. Ale teraz znów czuje się dobrze.)
Usiedliśmy przy stole, a Ela poczęstowała nas Spritem. I cukierkami. „A może chrupki?” – zaproponowała. Dostała ode mnie butelkę Johnnie Walkera, bo wiem, że go lubi. Siedziała naprzeciwko nas, miło się uśmiechając, z lekkim rozmarzeniem na twarzy. Miała w sobie duże wyważenie, pewną dostojność, a na pytania odpowiadała spokojnie i z kulturą. Kobieta o wielkiej klasie. „Siedzi przed tobą kawał historii polskiej muzyki” – powiedział Slavek. Uśmiechnęła się promiennie, kiedy powiedziałem jej, że jestem wielkim fanem od ponad 15-tu lat. Bez limitu okazała się nie tylko moją ulubioną płytą, ale także i Elżbiety. A z anglojęzycznych najbardziej ceni ona sobie Easy Come, Easy Go.
„Jak się panu mieszka za granicą?” – zapytała, kierując rozmowę na temat podróżowania. Chętnie wymieniła kraje, w których koncertowała z 2+1. Opowiedziała też, jak wyglądały wyjazdy za granicę w czasach PRL‑u. „Zgłaszało się chęć wyjazdu do Pagartu i oni organizowali paszporty”. Kiedy dowiedziała się, że jestem fanem Amandy Lear, z entuzjazmem przytoczyła anegdotkę z ich spotkania w Niemczech. Pamiętała nawet, w co były wówczas ubrane. Oczywiście, wspomnieliśmy też, że obie mają w swoim dorobku tę samą piosenkę, tylko z innym tekstem i tytułem. (Chodzi o „More”, które Amanda nagrała jako „When”, a także po włosku jako „Ciao”. Niestety, żaden z tych kawałków nie jest dostępny cyfrowo!) Pamięć Eli i łatwość, z jaką przytaczała detale sprzed lat – dekad! – była zadziwiająca. I widać było, że powrót myślami do tamtych czasów jest dla niej przyjemnością.
Z dużą chęcią podpisała płyty. „Ela ma nawet specjalny mazak do autografów” – powiedział Slavek. Przyniosłem z sobą oryginalny LP Teatr na drodze i reedycję winyla Nowy wspaniały świat, kupioną tego samego dnia, specjalnie na to spotkanie. Zauważyliśmy, że na tym drugim łączą się dwa składy zespołu – oprócz Andrzeja Krzysztofika, na klarnecie zagrał już Czarek Szlązak. Spora część spotkania upłynęła też na omawianiu prywatnych spraw przez Elę i Slavka.
Wychodząc, zapytałem o kalendarz, który zauważyłem jeszcze w trakcie rozmowy, bo wisiał na ścianie tuż za Elżbietą. Było na nim nieznane mi wcześnej zdjęcie z okresu płyty Bez limitu. Okazało się, że ten kalendarz jeszcze od lat 80. na pamiątkę przechowywała Mama Elżbiety.
Niestety, ale z całego wrażenia trochę odjęło mi mowę, nie byłem do końca na luzie i nie zadałem Elżbiecie zbyt wielu pytań… Cokolwiek przyszło mi do głowy, wydało się błahe lub wręcz nie na miejscu. Miałem poczucie niewykorzystanej szansy i gdzieś w sercu na dnie mam do siebie o to żal… Ale w towarzystwie legendy tego formatu, przy której słowo „gwiazda” nie jest nadużyciem, to chyba naturalne?
Kompletnie zapomniałem też poprosić ją o zdjęcie. Być może dlatego, że i tak wiedziałem, że szansa, by się na to zgodziła, jest znikoma. Elżbieta nie lubi robić sobie zdjęć i odmawia nawet najbliższym przyjaciołom. Trzeba to uszanować. Jednak samo poznanie jej osobiście i rozmowa, jakkolwiek krótka, to bezcenne wspomnienie! Pamiątka na zawsze.
Przeczytaj też: Recenzje płyt Bez limitu i Antidotum